top of page

DWA ŚWIATY... CZYLI STREFA DMZ

Jedną z najciekawszych atrakcji podczas wizyty w Seulu, jak i całej Korei Południowej, jest podróż do DMZ - Koreańskiej Strefy Zdemilitaryzowanej. Jest to powstała w 1953 roku strefa oddzielająca Koreę Południową z Koreą Północną. Strefa ma 4km szerokości (po obu stronach linii demarkacyjnej) i 238 km długości. Jest de facto granicą między państwami. Mimo, że w nazwie jest "zdemilitaryzowana", jest to w rzeczywistości najbardziej umocniona i uzbrojona granica na świecie.

Chcąc wziąć udział w wyprawie do DMZ, konieczne jest wysłanie kopii paszportu minimum na trzy dni przed podróżą do agencji turystrycznej z której usług będziemy korzystać. Osoby posiadające obywatelstwo południowokoreańskie mają zakaz przebywania w strefie zdemilitaryzowanej.

Wybierając się na taki wyjazd trzeba zapoznać się z kilkoma zakazami, które są bardzo przestrzegane:

Osoby uczestniczące muszą być w wieku powyżej 10 lat, nie wolno mieć przy sobie alkoholu ani nie być pod jego wpływem, buty muszą być pełne, nie wolno być w sandałach czy klapkach, spodnie muszą być długie, na ubraniach nie może być napisów prowokacyjnych, należy wyglądać schludnie a ubranie nie może przypominać wojskowego, czyli np. spodnie moro są zakazane. Dodatkowo jeśli zrezygnujemy z wyjazdu, środki nie są zwracane. Należy wykonywać polecenia pilota grupy, czyli jeśli mówi, że nie fotografujemy, to nie fotografujemy.

Do Panmunjom jest około 55 km z Seulu, tą trasę przejeżdżam w ponad godzinę. Już po opuszczeniu granic miasta w kierunku północnym widać druty kolczaste i jakieś budki wojskowe rozstawione wzdłuż drogi. Generalnie czuć lekkie napięcie. Przewodnik opowiada nam o wojnie koreańskiej, o tym jak wybuchła i jaki miała przebieg. Generalnie po stronie południowo koreańskiej propaganda działa tak samo jak po stronie północnej. Czyli jeśli wszystkiemu po stronie północnej są winni Amerykanie i rząd Republiki Korei to po stronie południowokoreańskiej wszystkiemu jest winny Kim Dzong Un i jego totalitarny kraj. Jakoś mnie to wszystko nie dziwi.

Na początku zatrzymujemy się na moście, który jest pod pełną kontrolą wojsk południowokoreańskich.
Do autobusu weszło kilku wojskowych, którym trzeba było pokazać paszport, chcieli oni zweryfikować dane każdego uczestnika wycieczki. Dostaliśmy także do podpisania oświadczenia, w skrócie akceptowaliśmy, że jak ktoś nas zastrzeli to nie będziemy wnosić roszczeń.

Jedziemy dalej, mijamy pas linii demarkacyjnej, co ciekawe jest tu wioska Daeseong-dong, gdzie mieszka około 200 osób a życie płynie bardzo podobnie do tego w głębi kraju, oprócz co nocnej godziny policyjnej w zamian za niższe podatki i zwolnienie ze służby wojskowej. Miejsce to wyróżnia również ogromny maszt na którym zawieszona jest największa flaga Korei Południowej.

Mijamy kolejne wojskowe barykady aż dojeżdżamy do Camp Bonifas. Kapitan Arthur Bonifas zginął podczas tzw. incydentu z siekierami, a na jego cześć obóz wojskowy znajdujący się bezpośrednio przy Panmunjom nazwano jego imieniem.

W Camp Bonifas zmieniamy autobus, dalej pojedziemy wojskowym autobusem. Wolno nam tylko fotografować budynek po lewej stronie autobusu. Fotografowanie na prawo jest zabronione, stojący w autobusie żołnierz dokładnie nas obserwuje, czy nie łamiemy zakazu. W autobusie po raz ostatni są sprawdzane nasze paszporty z listą i ruszamy do najbardziej znanego miejsca linii demarkacyjnej w wiosce Panmunjom. W związku z tym, iż w przeszłości miało tu miejsce wiele incydentów, które kończyły się śmiercią ludzi w nich uczestniczących, to napięcie sięga zenitu. Autobus zatrzymuje się od tyłu głównego budynku, już wcześniej zostaliśmy poinformowani, że jesteśmy trzecią i ostatnią grupą. Po wejściu do budynku skierowano nas do poczekalni gdzie musieliśmy oddać podpisane wcześniej oświadczenia. W momencie kiedy moja grupa czeka, dwie poprzednie wchodzą od razu do budynku na linii demarkacyjnej, my w tym czasie idziemy na przód gdzie mamy tylko dwie minuty na zrobienie zdjęć.

Idziemy grupą, równiutko, w środku budynku stoją koreańscy żołnierze, wszyscy w okularach słonecznych lustrzankach, z bojowymi minami nie reagują na nas, ale zapewne bacznie nas obserwują. My wychodzimy przed budynek - przed sobą mamy Koreę Północną.

Po chwili słyszymy okrzyk NO PHOTO – i ustawiamy się w szyk w jakim weszliśmy przed budynek, stoimy w ciszy.

Przede mną fizyczne miejsce podziału Korei zwane Joint Security Area, symbolizuje to niewielki betonowy pasek (szeroki na 40 cm a wysoki na 7 cm) przechodzący dokładnie pomiędzy siedmioma budynkami. Zołnierze z południa wystają tylko połową ciała zza baraku z rękami jak gdyby podniesionymi do walki w pozycji tekwondo, a ci z północy stoją dokładnie w miejscu dzielącym Koreę.

Budynki szare obite blachą, należą do strony północnej, te niebieskie to budynki południa, w jednym z nich często dochodzi do spotkań. Centralne biurko znajduje się dokładnie na linii granicy Południa z Północą, a na środku biurka znajduje się mikrofon, który cały czas na podsłuchu mają obie strony konfliktu. To właśnie ten budynek jest zwiedzany przez turystów z obu stron.

Oczywiście nie równocześnie, a na przemian. W czasie zamykania i otwierania drzwi dochodzi do swoistego rytuału, żołnierze zamykający lub otwierający budynek, w kilku trzymają się za ręce, by nie zostać przeciągniętym na drugą stronę, lęk ten jest jak najbardziej uzasadniony – w przeszłości dochodziło tu do wielu incydentów kończących się śmiercią. Także tutaj dochodzi do różnego rodzaju spotkań na wysokim szczeblu, by uzgodnić różne kwestie.

Dokładnie w tym miejscu doszło do spotkania prezydenta Trumpa z Kim Jong-unem w 2019 roku. Równocześnie prezydent Trump był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych który postawił stopę w Korei Północnej.

Wychodzimy z niebieskiego baraku, ciągle jakoś tak w pośpiechu. Zanim człowiek zdąży cokolwiek zobaczyć, jest już z powrotem w autobusie.

Objeżdżamy budynek jeszcze raz dookoła, Na chwilę autobus zwalnia przy drewnianym „moście bez powrotu” – to miejsce gdzie po wojnie wymieniano jeńców.

DMZ KOREA 1.jpg
6E.JPG
flaga.jpg
Panmunjom-6.jpg
6A.JPG
6B.JPG
MUREK1.jpg
BIURKO.jpg
NO RETURN BRIDGE.jpg

Kolejnym punktem wycieczki jest tunel wydrążony przez Koreę Północna pod linią demarkacyjną. Podobno już w roku 1970 Kim Ir Sen wydał rozkaz zbudowania co najmniej dwóch tuneli i każdy w żołnierzy stacjonujących w strefie, uczestniczył w ich budowie. Pierwszy z tuneli znaleziono w 1974 roku, a kolejne w latach 1975, 1978 i 1990. Rząd Korei Północnej twierdzi, że tunele są kopalniami węgla, jednakże nie stwierdzono jego obecności w skałach je otaczających. Odkryte tunele były wyposażone w oświetlenie elektryczne, linie kolejowe, wagoniki i są tak wybudowane, aby nie gromadziła się w nich woda. Dwa pierwsze znajdują się około 45 m pod ziemią i mają długość po około 3500m. Pierwszy z tuneli odkryto w czasie prac porządkowych. Drugi tunel odkryto po zeznaniach Kim Bu-sunga , wysoki przedstawiciel Parti Pracy, który uciekł na południe. Drugi tunel jest szerszy i pozwala na to, by nawet przejechał czołg, a w ciągu godziny przeszło nim około 30 000 żołnierzy.

Tylko trzeci tunel jest udostępniony dla turystów. Został także odkryty po zeznaniach Kim Bu-sunga 17 października 1978 r. jest on tej samej wielkości co drugi z tuneli, znajduje się tylko 4 km od Panmunjom i 44 km od Seulu, to właśnie tym tunelem był zaplanowany atak na stolicę Korei Południowej. Znajduje się 73 m pod ziemią i ma 1635 m długości. Był zaprojektowany do działań konwencjonalnych jak i do działań partyzanckich czy szpiegowskich. Nawet do 30 000 żołnierzy mogło nim przejść na godzinę w przypadku wojny.

tunel1.jpg
tunel3.jpg

Czwarty tunel odkryto po wykryciu dźwięku silników podziemnych w maju 1989 roku. Armia rozpoczęła prace wykopaliskowe przy użyciu „state-of-the-art.” urządzeń rozpoznawczych opracowanych przez koreańskiego Instytutu Nauki i Technologii. Wysyłając fale radiowe dokładnie określono lokalizację tunelu, jak również określono jego rozmiar. Dwadzieścia trzy dni później zaczęli kopać w kierunku wykrytego tunelu Korei Północnej. Koreańscy i zagraniczni dziennikarze byli obecni na miejscu odkrycia czwartego tunelu w dniu 3 marca 1990 r. Tunel jest 145 metrów pod powierzchnią i ma 2052 metrów długości. Znajduje się 26 km na północny wschód od Yangku. Tunel może umożliwić tranzyt 30000 żołnierzy na godzinę.

Kim Bu-sung zeznał, że KRLD planowała 5 tuneli.

Dotychczas odkryto tylko 4 tunele i jak najbardziej prawdopodobne jest to, że jeszcze jakieś inne tunele są nadal nie odkryte.

Alternatywnym sposobem dotarcia do DMZ jest pociąg. Dwa razy dziennie, na linii Seul – Dorasan kursuje tzw. DMZ Peace Train. Stacją końcową jest Dorasan Station, która również jest jednym z punktów w trakcie standardowych wycieczek do DMZ. Sama stacja wygląda jak widmo, jakby dopiero co została wybudowana i tylko czekała na kolejny pociąg, który zabierze pasażerów w stronę Pjongjangu. Niestety na chwilę obecną to raczej odległe marzenie. Pozostaje nam zwiedzić jedynie samą stację, której dodatkowego smaczku dodają oznaczenia wskazujące na perony z których pociągu odjeżdżają do stolicy Korei Północnej. Na miejscu możemy kupić również symboliczny bilet za 1000₩, który posłuży nie tylko jako pamiątka, ale umożliwi nam także wejście na peron.

Ostatnim postojem wycieczki w strefie demarkacyjnej jest punkt obserwacyjny, z którego rozpościera się widok na cały pas Strefy Zdymilitaryzowanej oraz położoną po stronie północnej wioskę propagandową Kijŏng-dong oraz Specjalną Strefę Przemysłową w Kaesŏng. Obserwatorium udostepnia turystom specjalne lornetki, które umożliwiają „podglądanie” życia po drugiej stronie granicy. To właśnie tutaj możemy pomachać towarzyszowi Kimowi – pomijając bowiem JSA, jest to chyba najbliższe doświadczenie Korei Północnej, jakie oferują biura podróży.

W trakcie spoglądania na Północ zwróćcie uwagę na wielkie maszty – jeden z flagą Korei Północnej, drugi z flagą Korei Południowej. ( wspominałem wcześniej ) Pierwszy maszt został zbudowany w latach 80 w południowokoreańskiej wiosce Daeseong-dong – mierzy on 98,4 metra wysokości. Odpowiedzią Północy było wzniesienie wysokiego na 160 metrów masztu w Kijŏng-dong. Ta propagandowa potyczka nazwana została „wojną masztów”. Wojną, którą wygrała Północ. Do tej pory maszt z 230-kilogramową flagą północnokoreańską jest trzecim najwyższym masztem na świecie.

W drodze powrotnej  do Seulu zatrzymujemy się w parku Imjingak czyli „miejscu wyrytym bólem wypływającym z konfliktu narodowego”. To park, który powstał w 1972 roku, po podpisaniu przez obydwa państwa deklaracji połączeniowej. Powstał na terenach, na których sześćdziesiąt lat temu toczyły się ciężkie walki wojny koreańskiej (1950–1953), wojny, która była też początkiem podziału narodu koreańskiego. Jak na razie dostęp do parku ma tylko społeczeństwo Korei Południowej i turyści. Dzisiaj, chyba z racji święta, są tłumy. Bo miejsce to, obok obiektów będących świadkami historii, jest olbrzymim terenem rekreacyjnym, który odwiedza rocznie około pięciu milionów ludzi.

4.jpg
DSC04019.JPG
DSC04014.JPG
DSC03985.JPG
DSC03989.JPG
lornetka.jpg
7.jpg

Przedmiotem największego zainteresowania, nie tylko mojego, jest most. Tyle że patrząc na białą konstrukcję przerzuconą przez rzekę, czuję się całkowicie zdezorientowany. W folderach powtarza się nazwa Most Wolności i przypiski, że to jedyny most na rzece Imingang, że to most drogowy przerobiony z dawnego mostu kolejowego, że wzniesiony był jako tymczasowy w 1953 roku, by uwolnić z obozów na terenie Korei Północnej 12 773 więźniów, żołnierzy południowokoreańskich, aby mogli wrócić do domów. Tymczasem most, na który patrzę, zbudowany z białych stalowych ram tworzących ażurowy tunel opasujący jeden tor, jest bez wątpienia mostem kolejowym.

11.jpg
10.jpg

Dopiero po chwili, wpatrując się w otoczenie mostu, uzmysławiam sobie, że drewniana konstrukcja poprowadzona niemal prostopadle do przyczółka stalowego mostu kolejowego to ten historyczny most nazwany Mostem Wolności. Jego usytuowanie jednak zupełnie nie pasuje mi do funkcji, dla jakiej został wzniesiony! I rzeczywiście, doczytuję, że w to miejsce został przeniesiony już później. Otoczony tradycyjnym koreańskim ogrodem jest jeszcze jednym pomnikiem-symbolem tragicznej historii.

Na resztkach torów starej linii kolejowej stoi parowa lokomotywa, przerdzewiała i pokiereszowana pociskami – świadek, jeden z wielu, bratobójczej wojny. Siatka wokół, zakończona zasiekami z kolczastego drutu, pokryta jest kolorowymi wstążkami wieszanymi na znak pamięci i modlitw.

Ołtarz Mangbaedan to siedem kamiennych steli pokrytych płaskorzeźbami. Najczęściej gromadzą się tutaj ci, których rodziny zostały po północnej stronie granicy. Symboliczne połączenie z żyjącymi lub zmarłymi członkami rodziny, których losy czasami pozostają nieznane.

freedom1.jpg
freedom2.jpg
lokomotywa2.jpg
Mangbaedan1.jpg
bottom of page